Szybko coś kupię i lecimy dalej (relacja Poreč-Warszawa)
Tak wyglądały te zakupy. Mimo że po tygodniowym pobycie nad Adriatykiem nasze auto uginało się od istryjskiego wina, nie mogliśmy tak po prostu zamknąć oczu i udawać, że po drodze do naszego pięknego kraju nie uprawia się winorośli i nie produkuje się wina. Odwiedziliśmy spontanicznie winiarzy na Słowacji, zajrzeliśmy do fajnego baru w Mariborze, ale sporo kupiliśmy także w przyautostradowych hipermarketach. Coś co kupuje się do obiadu, grilla, na taras.
Dziś próbka kilku tanich hipermarketowych win. Jedziemy zgodnie z marszrutą: Chorwacja, Słowenia, Austria.
Pierwsza butelka to tani Blaufränkisch ze Sremu, regionu leżącego na pograniczu chorwacko-serbskim. Stolicą tamtejszego winiarstwa jest Ilok i z tego też miasta pochodzi ta butelka. Swoją drogą nawet nie ruszając się z Polski można kupić jakieś ilockie wino - wystarczy odwiedzić któryś z polskich hipermarketów.
Ta butelka to oczywiście najniższa sensowna półka, ale raczej dostała się na nią przez pomyłkę. Niestety wiele dobrego nie mogę powiedzieć o tym winie. Winogrona frankovki być może były podstawą tego wina, ale w trakcie winifikacji zostały najprawdopodobniej poddane takim procesom fizycznym i chemicznym, że niestety nie sposób określać powstałego w ten sposób wina mianem frankovki. Pełne, dojrzałe, pikantne, napakowane drewnem, wanilią, tytoniem i bóg wie, czym jeszcze. Zdecydowanie powinno stać bliżej chilijskiego carménère. Nie, nie da się w Sremie zrobić takiej frankovki bez laboratorium wyposażonego w masę bardziej lub mniej naturalnych związków chemicznych.
Jedźmy, nikt nie woła.
Ale oczywiście frankovek kupiliśmy więcej. Słoweński Zajc to, podobnie jak wspomniany chorwacki kolega, duży producent, którego kiedyś można było kupić w polskim Lidlu. Winnica znajduje się na wschodzie kraju, gdzie, mimo iż to najchłodniejszy region, uprawia się nie tylko białe, ale i czerwone odmiany. I ta, proszę państwa, modra frankinja w przeciwieństwie do powyżej wspomnianej jest wyjątkowo smaczna, ale jest też pewna cecha wspólna, która każe się nad nią chwilę zastanowić. Także tu bowiem widać wyraźną ingerencję winiarza. Morawskie, słowackie, nawet austriackie młode frankovki często mają w sobie tę niefajną cierpkość, trawiastość i wyrazistość. Eufemistycznie mówiąc. A ta frankinja była owocowa, lekka, rześka i apetyczna. Miała w sobie ducha Blaufränkisch, ale po prostu była za smaczna. O tempora, o mores!

Komentarze
Prześlij komentarz