I sympozjum środkowoeuropejskie

Poniższy wpis to efekt koleżeńskiego spotkania przy winie w ramach cyklu Friday I'm in Love. Pomysł jest prosty: każdy przynosi butelkę (lub dwie) na zadany temat, rozsiadamy się, otwieramy flaszki i zaczyna się zabawa.

Jako pierwsza na stole pojawiła się Pálava z Vinařství Trpělka & Oulehla, a konkretnie linii Regina Coeli. Pálava to czeska, dość nowa odmiana, potomek Gewürztraminera i Müller-Thurgau. Wybór takiego a nie innego openera był przypadkowy, ale dość bolesny dla niektórych później otwieranych win. Ale po kolei.

Pálava to choć wino z gatunku zemské, czyli ledwie lepsze stołowe, okazała się bardzo aromatyczna, pełna, soczysta, owocowa, jedwabista. Pozostawiona na dnie odrobina wina z czasem stawała się jeszcze przyjemniejsza, bardziej brzoskwiniowa, cieplejsza. Poprzeczka chcąc nie chcąc została zawieszona bardzo wysoko.



Kolejny na stół wjechał polski Johanniter z Winnicy Moderna. Prawdopodobnie wino miało tego pecha, że pojawiło się jako drugie. W ustach zielone jabłko, wysoka kwasowość, w finiszu goryczka skórki grejpfruta i w zasadzie niewiele więcej. Ocena może być niesprawiedliwa z wyżej wspomnianego powodu.




Szukając czegoś cieplejszego skoczyliśmy nad Balaton, do winnic położonych u podnóży wulkanicznej góry Badacsony - na stół wskoczył półsłodki Badacsonyi Muskotály. Wino rzeczywiście było nieco cieplejsze, z odrobiną cukru resztkowego, łagodzącego wulkaniczną mineralność. Wino dobre, ale wszystkim chyba nadal czegoś brakowało.



Wybawieniem okazał się - o dziwo - niemiecki Riesling. Późny zbiór zapewne zrobił robotę. Wino było jedwabiste, aromatyczne, w nosie delikatna nafta. Chciało się pić bez końca.




Jagnięcina zaczęła skwierczeć na patelni, więc sięgnęliśmy po wino czerwone.

Rondo ze wspomnianej Winnicy Moderna. O winie dziś już niewiele potrafię powiedzieć. Wyczuwalne były czerwone owoce, czarna porzeczka, ale wszystko jakieś przygaszone, pozbawione charakteru. Bez mocy, bez ciała, bez tanin. Wino - choć zabrzmi to gorzej niż powinno - było nieco bagniste. Nie była to mętność win naturalnych, tylko coś, no, nie chce mi to przejść przez palce. Wino nie złe, ale jakieś dobre to też raczej nie. Johanniter chyba był ciekawszy.



Spóźnialski M. dotarł ze słowackim Rieslingiem. Nieco pompatyczna etykieta w stylu Chateau kryła jakościowe wino odmianowe z atrybutem późny zbiór D.S.C. (Districtus Slovakia Controllatus). W tej chwili ciężko mi coś więcej napisać. Wino było dobre, ale nie zapisało się w pamięci biesiadników jakoś konkretniej. Zdecydowani niższa półka niż wcześniej pity niemiecki Riesling.




Na koniec spontaniczny chilijski akcent.
No, dobre jest to wino, sorry Moderna, co tu dużo mówić.




Komentarze

Popularne posty