Chablis Emile Durand Premier Cru
Dziś u nas bardzo nietypowo. Francja pojawia się u nas bardzo rzadko. Z jednej strony umyślnie jej unikamy, z drugiej jednak ciągle krąży za nami ochota na bordosa czy burgunda. Musimy to, mimo wszystko, kiedyś nadrobić. Guilty pleasure? Może. Ostatnio wpadła nam w ręce rzecz, której sami byśmy raczej nie kupili - Chablis premier cru. Oczywiście mając jakieś przygotowanie merytoryczne wiedzieliśmy, albo raczej "wiedzieliśmy", czego się spodziewać: świeżość, czystość, mineralność. Może trochę krągłości, ale głównie północna gotycka strzelistość. W rzeczywistości świeżość i owocowość była zdecydowanie nieśmiała. Pierwsze wrażenia były wielce zaskakujące, by nie powiedzieć rozczarowujące. W ustach zaś pojawiło się zaskoczenie numer dwa: dość skąpy owoc jakby solidnie zaokrąglony beczką. Do tego miękka kremowość. Zamiast spodziewanych jabłek - gruszki, zamiast cytryn - morele. Silnym akcentem była słonawa morska mineralność. Wino smaczne, szczerze pijalne, choć spodziewałem się